Dokąd zmierzamy?
Rok 2018 przyniósł globalnym rynkom finansowym długo oczekiwaną zmienność i dwie bolesne w skutkach korekty. Choć światowa gospodarka w ogólnym rozrachunku nadal ma się dobrze, punktów zapalnych i niepokojących sygnałów wciąż przybywa. Michael Spence, laureat Nagrody Nobla w dziedzinie ekonomii, zwraca uwagę na zgubne skutki narastającej polaryzacji dochodowej. Ścieżka wzrostu oparta na wykluczeniu nie może zakończyć się niczym dobrym. Dr ekonomii Hanna Szymborska przestrzega przed powszechnie panującą, wynaturzoną formą kapitalizmu. Silnie zaburzony podział na linii kapitał-praca zmusza dziś klasę średnią do życia na kredyt i balansowania na krawędzi wypłacalności. Rośnie społeczna frustracja, do głosu dochodzą populiści, na świecie zapanował chaos. W razie wybuchu kryzysu, szansa na szybką i spójną reakcję państw jest praktycznie żadna. Skutki mogą tym razem sięgnąć znacznie głębiej. Czy możemy spodziewać się kryzysu już w tym roku? Niewykluczone. Póki co nowy, 2019 rok, witamy ostrzeżeniami przed spowolnieniem i inflacją zagrażającą naszym oszczędnościom. Podczas gdy duża część światowych giełd notuje spadki, wycena złota lokacyjnego pnie się wyraźnie w górę. Mimo dekady mijającej głównie pod znakiem giełdowego byka, na przestrzeni ostatniego 20-lecia, złoto utrzymywało swoją cenę znacznie lepiej niż nieruchomości. Inwestując w swoją przyszłość trzeba myśleć długookresowo i uodpornić się na masowe reakcje.
Zgubna polaryzacja ekonomiczno-społeczna
Michael Spence, w swoim ostatnim komentarzu opublikowanym na portalu Project Syndicate, pochyla się nad niepokojącym przebiegiem ścieżek wzrostu gospodarek rozwiniętych. Jak się okazuje, ostatnie lata boomu gospodarczego znacznie pogłębiły w tych krajach nierówności w dystrybucji bogactwa i pracy oraz wykluczenie ekonomiczne znacznej części społeczeństwa, zwłaszcza poza głównymi ośrodkami miejskimi. Zjawisko to co prawda nie jest niczym nowym – niewidzialna ręka rynku dawno ukazała już swoje słabości. Duch ekonomii neoliberalnej niewątpliwie osłabia pozycję ludzi żyjących z pracy i sprzyja posiadaczom skumulowanego kapitału. Procesów tych jednak zdecydowanie nie można pozostawić samym sobie. Zdrowy, zrównoważony rozwój gospodarczy wymaga profesjonalnej strategii, planu i odpowiednich, dobrze przemyślanych reform, sprzyjających inkluzji. Przeszło dekadę temu, profesor Spence, stojąc na czele specjalnie powołanego, niezależnego ciała eksperckiego, w postaci Komisji ds. Wzrostu i Rozwoju (Commission on Growth and Development), zwracał już uwagę na te same kwestie, wciąż w wielu przypadkach nierozwiązane. Brak odpowiednich rozwiązań systemowych sprawia, że nierównowaga drastycznie się powiększa. Światem rządzi dziś spekulacja, a z boomu gospodarczego korzysta wyłącznie wąska grupa uprzywilejowana. Dopóki gospodarka utrzymuje się na fali wysokiego wzrostu, frustracja społeczna nie jest tak mocno odczuwalna. Prawdziwe problemy zaczną się, gdy gospodarka wyhamowuje. Silna polaryzacja ekonomiczno-społeczna zbiera wtedy swoje żniwo. Szybko zanika zaufanie do establishmentu i instytucji. Rozgoryczone masy są niezwykle podatne na populizm i radykalne, nacjonalistyczne hasła. I tak euroentuzjazm przechodzi w eurosceptycyzm. Brexit otwiera furtkę do kolejnych „-exitów”. Podejście do stosunków międzynarodowych staje się coraz bardziej konfrontacyjne. Świat traci zdolność porozumienia, wobec wspólnych, długoterminowych wyzwań. Do władzy dochodzą populiści pokroju Donalda Trumpa. W dłuższej perspektywie, może doprowadzić to do politycznego paraliżu i przechodzenia od jednego ekstremum, ku drugiemu. Na zrównoważone wzorce wzrostu, raczej nie można w takim przypadku liczyć. Na ulicę wychodzą rozgoryczone masy „żółtych kamizelek”. To w ich protestach i całej obecnej sytuacji we Francji sławny noblista dopatruje się właśnie poważnego sygnału ostrzegawczego dla reszty krajów. Polaryzacja społeczno-ekonomiczna to niezwykle niebezpieczne zjawisko, wymagające jak najszybszej reakcji.
Kapitalizm do pilnego remontu
Podobne niepokoje podziela Hanna Szymborska, wykładowca ekonomii, związana z The Open University w Wielkiej Brytanii. Zaburzony podział na linii kapitał-praca, stymulujący nadmierne zadłużanie się klasy średniej, jest jej zdaniem głównym motorem zbliżającego się kryzysu, który w postaci utajonej od dłuższego czasu toczy już światową gospodarkę. Ekonomistka zwraca uwagę na fakt, że trwająca od dekady hossa, wbrew obiegowej opinii, nie służy wszystkim obywatelom, a jedynie wąskiej elicie biznesowej. Gdy przyjrzymy się bliżej strukturze światowego PKB, jego szybki wzrost przestaje nas już tak cieszyć. Jak się okazuje, udział płac w globalnym PKB, ustawicznie się zmniejsza, ustępując pola zyskom posiadaczy kapitału. W sytuacji takiej, mimo pozornego, wszechogarniającego nas dobrobytu, realne dochody klasy średniej wcale nie ulegają poprawie. Co więcej, rosnące koszty wielu produktów i usług zmuszają ich do zadłużania się zdecydowanie ponad własne możliwości. Kredyty klasy średniej rosną, dochody zaś, niestety nie. Dlaczego tak się dzieje? Problemu można dopatrywać się w samym modelu neoliberalnego kapitalizmu, z którym mamy dziś do czynienia i w zbyt daleko idącej deregulacji rynku, która wbrew teorii, paraliżuje dziś zdolność gospodarki do samoregulacji. Ingerencja państwa w życie gospodarcze ogranicza się dziś niemal wyłącznie do polityki monetarnej. To zdecydowanie za mało. I tak, mamy dziś do czynienia z rynkowymi anomaliami. Spółki rezygnują ze strategicznych inwestycji długoterminowych, z innowacji, z dbania o jakość i pracowników, szukają taniej siły roboczej – motorem działania jest bowiem szybki i spektakularny zysk, bo tylko taki zadowolić może akcjonariuszy. Firmy coraz częściej szukają takiego zysku na rynku finansowym, nie dbając dostatecznie o podstawowy przedmiot swojej działalności. Fala taniego pieniądza, uruchomiona po ostatnim wielkim kryzysie, właśnie z pomocą polityki monetarnej, tylko to niepokojące zjawisko pogłębiła. Pieniądze w ogromnej większości trafiły bowiem na rynek finansowy. Ludzie utrzymujący się ze swojej pracy, z całej tej sytuacji wynieśli jedynie duże rozczarowanie i gniew, który uczynił z nich idealnych odbiorców radykalnych haseł, głoszonych przez wszelkiej maści twory prawej strony sceny politycznej. Zamiast dysputować dziś o realnych problemach doskwierających klasie średniej – o sprawach płac i ich nierównej dystrybucji, czy jakości pracy, leczymy się poszukiwaniem wrogów zewnętrznych. Kwitnie skrajny nacjonalizm, zajmuje nas temat uchodźców, pojawia się protekcjonizm. Nie szukając praktycznego rozwiązania i potrzebnej tu, międzynarodowej współpracy, tylko brniemy w ślepy zaułek. Ten właśnie brak porozumienia na szczeblu ponadpaństwowym, wskazywany jest przez wielu komentatorów, w tym Międzynarodowy Fundusz Walutowy, jako przyczynę katastrofalnych skutków, jakie przynieść może zbliżający się kryzys. Bo choć właściwie wszyscy poważni ekonomiści się go już spodziewają i wiedzą, że wywołają go astronomicznej wielkości długi, opracowanie wspólnych działań wyprzedzających i skutecznej odpowiedzi na moment jego wybuchu, staje się całkiem niemożliwe. Szymborska zwraca w końcu uwagę, że problemem nie jest sam kapitalizm – nie przyłącza się do opinii, jakoby czekał nas jego upadek i wykształcenie się nowego systemu. To, czym naprawdę powinniśmy się dziś zająć, to jego przebudowa, poprzez zredefiniowanie roli państwa i odpowiednie reformy m.in. sektora bankowego, czy systemu podatkowego.
Co nam grozi w 2019 roku?
Rok 2018 upłynął inwestorom pod znakiem dużej zmienności. Przez światowe parkiety przetoczyły się też dwie bolesne w skutkach korekty. Choć globalna gospodarka w ogólnym rozrachunku nadal zwyżkuje, lista zagrożeń wiszących nad Europą i światem w 2019 roku, jest dość długa. Wśród nich bez wątpienia wymienić możemy Brexit i ryzyko materializacji podobnych zamiarów ze strony Włoch, czy Francji. Wciąż aktualnym problemem są też napięcia handlowe na linii Waszyngton-Pekin, jak też niepokoje polityczne i pogarszająca się sytuacja finansowa rynków wschodzących, zadłużonych ponad miarę w dolarze. A co czeka w nowym roku Polskę? Profesor Elżbieta Mączyńska, szefowa Polskiego Towarzystwa Ekonomicznego, wskazuje na spowolnienie gospodarcze. PKB będzie wciąż rósł, jednak prawdopodobnie dużo wolniej. Sytuacja ta w dużej mierze związana będzie z pogarszającą się koniunkturą globalną i protekcjonizmem USA. Skala, w jakiej spowolnienie dotknie naszą gospodarkę, zależy jednak też od skuteczności wykorzystywania drzemiącego w niej potencjału. Ważnym czynnikiem ograniczającym efekt spowolnienia, może okazać się dywersyfikacja kontrahentów i poszukiwanie nowych rynków zbytu poza UE – np. w Azji, czy też Afryce. Kolejnym dokuczliwym zjawiskiem prognozowanym na 2019 rok jest też znacznie wyższa inflacja, dająca się we znaki zwłaszcza w drugiej połowie roku. Według NBP, wskaźnik cen towarów i usług konsumpcyjnych (CPI – Consumer Price Index) wyniesie w tym roku aż 3,2%. Warto zauważyć, że to pierwsze wskazanie przekraczające 2,5% od 2012 roku. Równocześnie Rada Polityki Pieniężnej deklaruje utrzymanie stóp procentowych na obecnym, rekordowo niskim poziomie. Sytuacja taka będzie powodowała jeszcze silniejszy, niż dziś, spadek realnej wartości odkładanych pieniędzy i lokat kapitałowych. Należy zdać sobie sprawę, że nawet w przypadku inflacji niższej niż prognozowana przez NBP, większość inwestycji uważanych za bezpieczne, nie będzie w stanie ochronić realnej wartości zaangażowanego kapitału. Wyjątkiem bez wątpienia może być tu złoto inwestycyjne, które doskonale przechowuje wartość w czasie i dodatkowo umacnia się w czasie rynkowego spowolnienia. Niektórzy eksperci wskazują tu również nieruchomości, jednak w obliczu ochłodzenia koniunktury i eskalacji rynkowych perturbacji, decyzja taka może okazać się niezwykle bolesna w skutkach. Ceny nieruchomości, zwłaszcza w dużych miastach, są dziś bowiem całkiem oderwane od rzeczywistości. Musimy też mieć świadomość, że w razie materializacji ryzyka wybuchu kryzysu, nieruchomości stracą na wartości najwięcej.
Złoto inwestycyjne górą
Ostatnie miesiące nie należały na giełdach do najspokojniejszych. Podczas gdy duża część światowych parkietów notowała spadki, wycena złota lokacyjnego wspięła się na swój 7-miesięczny szczyt. W obliczu narastających niepokojów, tendencja ta z dużym prawdopodobieństwem będzie się utrzymywać. Fizyczne złoto inwestycyjne skorelowane jest bowiem ujemnie z większością rynkowych aktywów i wyraźnie umacnia się w czasach spowolnienia i wszelkich rynkowych zawirowań. To dobry czas na inwestycje w ten szlachetny kruszec. Należy przy tym pamiętać, że inwestycje w złoto w prywatnych portfelach, powinny być rozpatrywane wyłącznie w długim horyzoncie czasowym. Krótkookresowe gry na cenie mają bowiem sens wyłącznie w przypadku dużych podmiotów instytucjonalnych. Spójrzmy więc, jak radziło sobie złoto w ostatnich dwóch dekadach. Porównując te dwa rodzaje aktywów, często traktowane przez inwestorów jako dwie bezpieczne alternatywy, analitycy portalu rynekpierwotny.pl przyjrzeli się danym obu rynków, począwszy od roku 2000. Rok ten uznany został za punkt wyjściowy analizy i opatrzony indeksem 100. Jak się okazuje, nieruchomości w ujęciu realnym zyskały na wartości w całym badanym okresie 61%, złoto inwestycyjne zaś – aż 280% (!). Warto zwrócić tu jeszcze uwagę, że na okres ten przypadł zarówno kryzys finansowy, działający zdecydowanie na korzyść cen złota, jak i niemal dekada mijająca pod znakiem giełdowego byka, na ogół osłabiającego wycenę tego szlachetnego kruszcu. Wbrew często spotykanym opiniom, złoto zdecydowanie lepiej więc przechowuje wartość w długim okresie, niż nieruchomości. Cechuje się przy tym znacznie lepszą płynnością, jak też całkiem obcą nieruchomościom – podzielnością. Inwestując w swoją przyszłość, dobrze wziąć to pod uwagę i zdecydowanie nauczyć się myśleć długookresowo.
Agata Ziąbska
Powiernik S.A.
www.powiernik.net